Medytacje na koniec szkolnego roku
(za Zbigniewem Lengrenem)

 

Dziś, gdy świadectwo odbierałem,
o pewnym uczniu usłyszałem:

Nigdy się nie bił z chłopakami,
nie ciągnął dziewcząt za warkocze,
na spacer chodził z rodzicami
i uczył się okrągły roczek.

„Przepraszam” – mówił i –  „dziękuję”,
nogi przed spaniem mył codziennie,
z klasówek nie obrywał dwójek

i wiersze deklamował pięknie.

Nie ściągał i nie podpowiadał,
nie hałasował, siedział prosto,
nie mówił: „… znowu tyle zadał!”,
a w domu się nie kłócił z siostrą.

Jadł chętnie kaszę, pijał tran,
okładał książki i zeszyty,
mył wannę i zakręcał kran,
przyszywał sobie sam guziki!

Przed kolegami się nie chwalił,
robił gazetki, śpiewał w chórze,
gdy było chłodno nosił szalik
i nie przechodził przez kałuże.

Nie ślizgał się po korytarzach,
stawał w szeregu, chodził w parach,
wszystkich śniadaniem swym obdarzał
i nigdy nie był na wagarach.

Jak się nazywa? – zapytacie.
Ten chłopiec zwie się ideałem,
lecz muszę wyznać wam otwarcie:
nigdy takiego nie spotkałem.