Ostatnio udało nam się razem z rodzicami, bratem i moją przyjaciółką Dominiką spędzić kilka dni na Sycylii. Najważniejsza podczas tego wyjazdu była dla nas wyprawa na wulkan Etna.

1 maja bardzo wczesnym rankiem ruszyliśmy wraz z naszą przewodniczką Natalią, która mieszka tam od ponad 20 lat, z Katanii w kierunku Etny. Pogoda raczej nie zapowiadała się słoneczna, więc z całym ekwipunkiem w plecakach jechaliśmy przed siebie. Etna to obecnie najwyższy i największy w Europie stożek wulkaniczny o  wysokości około 3340 m n.p.m., a z uwagi na swoją aktywność wartość ta ulega ciągłym zmianom. Etna zajmuje powierzchnię co najmniej 1250 km². Każdy turysta może sie dostać tylko do wysokości około 2000 m. n.p.m., Ciekawostką jest, że jeszcze na wysokości 1000 m. toczy sie normalne życie, ludzie chodzą po uliczkach, dzieci biegną do szkoły jakby nigdy nic sie nie stało tam złego, a przecież ten wulkan jest ciągle tzw. tykającą bombą, która w każdej chwili może wybuchnąć. Kiedy dojechaliśmy na wysokość ponad 1500m. i przeszliśmy marszem kawałek drogi Natalia pokazała nam Valle del Bove – Calderę czyli ogromną zapadlinę po wschodniej części Etny. Jej głębokość sięga 1200 metrów a rozmiar jest niewyobrażalny, bowiem zajmuje obszar 37 km². Ten płaskowyż  powstał około 8000 lat temu na skutek zapadnięcia się stożka wulkanicznego . Obecnie wygląda jak wielkie jezioro zastygłej masy piroklastycznej, do której cały czas spływa lawa powodując nawarstwianie się kolejnych mas materii wulkanicznej. Następnie już lekko przemoczeni ruszyliśmy zobaczyć kilka z 250 ciągle aktywnych kraterów. Podczas drogi szliśmy wśród brzóz, które występują tylko na tamtym terenie I naszej przewodniczce nieustannie przypominają Jej rodzinny Lublin.

Po przemaszerowaniu po kraterach już całkowicie przemoczeni i zmarznięci ukryliśmy się wyposażeni w kaski w jaskini lawowej czyli takim naturalnym tunelu, jaki zostaje utworzony przez lawę pod powierzchnią ziemi . tam dowiedzieliśmy się jaka jest geneza uwielbianej przez nas granity czyli mrożonego deseru z soków owocowych. To właśnie tutaj kiedy zsypywano ze zboczy wulkanu Etna śnieg i przechowywano go w jaskiniach prości ludzie wpadli na pomysł, by dodać do lodu soku cytrynowego i… w taki oto sposób do dziś gaszą pragnienie, w nie tylko upalne dni.

Niestety  czas płynął nieubłagalnie i pora było wydostać się z jaskini, by sprintem dobiec do Jeep’a i podjechać nim do miejsca gdzie jeszcze kilka lat temu była najwyżej położona wioska turystyczna. Niestety podczas ostatniej erupcji w  2012 roku wszystko zostało zniszczone, nawet nie pozostał ślad po 3 piętrowym hotelu, poza szczątkami ściany. Etna podczas erupcji wyrzuca w powietrze lapille – kamyczki, bomby wulkaniczne oraz popioły. Warto wspomnieć, że choć Sycylia kojarzy się z upałem, to właśnie zbocza wulkanu mają świetną bazę narciarską.

Na Etnie naszym Jeep’em poruszaliśmy sie po drogach także asfaltowych, które zawsze są odbudowywane po erupcji. I to dzięki nowym odcinkom dróg mogliśmy zobaczyć różnicę poziomów, która wynika w wysokości strumienia gorącej lawy. Miejsce jakie zobaczyliśmy miało wysokość 15 m.

Wcześniej byłam tylko na dwóch innych wulkanach ale juz dziś wiem, że nasza następna krótka podróż będzie na Wyspę Stromboli, niedaleko Sycylii, gdzie znajduje się wulkan o tej samej nazwie . Ciekawostką jest fakt, że ma on systematyczne erupcje co 20 min.

Ola Kosińska