W zeszłą niedzielę wyjechałam z rodzicami do Berlina. Myślałam, że będzie to wycieczka krajoznawcza, jednak na miejscu dowiedziałam się, że celem naszej podróży będzie wizyta w Operze Narodowej.
Nie przepadam za operami, dlatego łatwo można wyobrazić sobie moje niezadowolenie. Budynek berlińskiego Deutsche Oper też nie prezentował się ciekawie. Wyglądał jak wielkie, biało – drewniane pudełko.
Obejrzeliśmy spektakl pt.: „Cyrulik sewilski”- Gioacchina Rossiniego. Opera ta opowiada historię miłosną pięknej Rosiny i hrabiego Almavivy. Na drodze do ich szczęścia stoi Bartolo – opiekun dziewczyny. Zakochana para korzysta z pomocy sprytnego Figaro, czyli tytułowego cyrulika. Jego talenty przydają się, gdy trzeba „wyprowadzić w pole” Bartolo. Ostatecznie hrabia poślubia swoją wybrankę.
Po tym przedstawieniu moje zdanie o operach zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Już w ciągu pierwszych pięciu minut na scenie pojawił się czerwony kabriolet, osioł, traktor i ciężarówka wioząca ogromną przyczepę, która okazała się główną częścią sceny. Tłem całej scenografii były przepiękne kamienice Sewilli. Najbardziej podobała mi się muzyka. Skoczne melodie sprawiały, że chciało się wstać z fotela i zacząć tańczyć. W pewnym momencie na scenie występowało aż siedemdziesięciu aktorów! Kilku tańczyło breakdance, dwoje unosiło się w powietrzu, rozsypując kolorowe konfetti, a to wszystko w atmosferze hucznej zabawy, śpiewów i fajerwerków. Ponadto sztuka była tak zabawna, że dosłownie płakałam ze śmiechu!
„Cyrulik sewilski” to zdecydowanie najlepsza opera, jaką miałam szansę oglądać! Myślę, że będę wspominać to wydarzenie przez długi czas. Dzięki temu przedstawieniu bardzo polubiłam opery i mam nadzieję, że zobaczę ich jeszcze wiele.
Julia Plezia wykorzystano fotografię z witryny Szczecińskiej Opery